Dzisiaj na blogu historia mamy trójki dzieci. Zapraszam.
….
Nigdy nie miałam szczęścia do sąsiadów. Jeszcze będąc dzieckiem mieszkałam w bloku wśród emerytów, którym przeszkadzało dosłownie wszystko. Nie pozwalali dzieciakom grać w piłkę, ganiać się i bawić w chowanego. Szczytem wszystkiego było ustawienie tabliczek „zakaz gry w piłkę” na osiedlowym trawniku.
Mając takie doświadczenia z przeszłości, bardzo zależało mi, żeby moje dzieci miały swobodę w zabawie. Marzył mi się niewielki domek z ogródkiem, na którym moje pociechy mogłyby się spokojnie bawić, nie przeszkadzając przy tym nikomu. Niestety moje marzenia zweryfikowało życie. Mąż zaraz po studiach dostał pracę w Warszawie, a tam ceny działek i domów były poza naszymi możliwościami finansowymi. Zostaliśmy więc zmuszeni zamieszkać w niewielkim, dwupokojowym mieszkaniu. Celowo wybraliśmy nowe budownictwo, po cichu licząc na młodych, przyjaznych sąsiadów. Prawdopodobieństwo, że zamieszka tam ktoś bardziej wiekowy było znikome. Byliśmy jednymi z pierwszych lokatorów. Chwilę później wprowadziło się młode małżeństwo – Marta i Arek, zajmując mieszkanie obok nas. Para wydawała mi się sympatyczna, jednak stwarzała pewien dystans. Nasze kontakty ograniczały się do zdawkowego „dzień dobry”.
Dwa miesiące po przeprowadzce okazało się, że jestem w ciąży. Byliśmy bardzo szczęśliwi. Kiedy na jednym z pierwszych USG wyszło, że urodzę bliźniaki nasza radość zaczęła mieszać się z przerażeniem. Czy damy radę? Jak poradzimy sobie finansowo? W końcu dwójka dzieci jednocześnie to spore wydatki. Mieliśmy jednak trochę szczęścia i mąż niemal w tym samym czasie awansował na kierownicze stanowisko. To był wspaniały okres naszego małżeństwa. Powoli kończyliśmy urządzanie mieszkania i przygotowywaliśmy się do przyjścia na świat naszych córek. Z dumą chodziłam w ubraniach uwydatniających mój brzuszek. Pewnego dnia, wracając z zakupów spotkałam sąsiadkę Martę.
– Dzień Dobry – przywitałam się grzecznie.
– Dzień Dobry. Oh! Nie poznałam Pani, widzę, że nieźle się Pani przytyło – powiedziała całkiem serio.
– No cóż, w końcu jestem w ciąży- odpowiedziałam nieco zaskoczona.
– Ah tak? Niech Pani w takim razie nieco przystopuje ze słodyczami, bo do końca ciąży będzie Pani miała sporą nadwagę. W ciąży wcale nie należy jeść za dwoje, jak to się zwykło mawiać.
Zrobiło mi się przykro i odeszłam nieco zamurowana. Jak ona mogła? Mówić kobiecie w ciąży takie rzeczy?! Co ona, nienormalna jest? Przecież sama może być niedługo w ciąży, mogłaby się zastanowić, czy chciałaby coś takiego usłyszeć. No nic, może miała zły dzień.
Przez cały okres ciąży dosyć rzadko widywałam sąsiadkę, ale za to jak już ją spotkałam ta zawsze miała coś do powiedzenia. A to wspominała o ciążowych zabobonach, a to komentowała moją wagę. Z czasem zaczęłam to olewać.
Kiedy na świat przyszła Zuzia i Sandra nasze życie dosłownie wywróciło się do góry nogami. O ile Zuza była dość grzecznym dzieckiem, które w pierwszych miesiącach głównie spało i jadło, o tyle Sandra dała nam nieźle popalić. Armagedon zaczął się po 3 tygodniach od narodzin, kiedy doszły jej kolki. Sandra od godziny 18 do 22 płakała non stop. Nie pomagało noszenie, bujanie, tulenie, ani karmienie. Nie muszę wspominać, że swoim płaczem często wybudzała Zuzię. Miałam więc w domu dwa płaczące niemowlaki, a do pomocy tylko męża. Moi rodzice i teściowie mieszkali od nas 300 km i byli aktywni zawodowo. Wspierali nas jedynie w weekendy. Ściany w naszym bloku były dość cienkie, więc „do szczęścia” brakowało mi tylko uwag sąsiadów. Oczywiście, gdyby takowe się pojawiły całkowicie bym się z nimi zgodziła. W końcu kto chciałby słuchać płaczu niemowlaków.
Na reakcję Marty i jej męża nie musiałam długo czekać. Pewnego dnia, po 2 godzinach płaczu Sandry usłyszałam głośne, rytmiczne pukanie w ścianę. Przecież nic na to nie poradzę – pomyślałam, tuląc córeczkę. Kiedy wreszcie po 22 Sandra usnęła i zapanował spokój, zza ściany usłyszałam głośną przeraźliwą muzykę, prawdopodobnie najmocniejszą odmianę rocka. Hałas, dobiegający od sąsiadów obudził obie córeczki. Postanowiłam, że jak tylko spotkam Martę porozmawiam z nią szczerze o tej całej sytuacji. Okazję do dyskusji miałam już następnego dnia.
– Dzień dobry Pani Marto, bardzo przepraszam Państwa za hałas, niestety nie mam na to wpływu, Sandra ma kolki i nic nie pomaga. Stosowaliśmy już nawet różnego rodzaju leki. Bardzo proszę o wyrozumiałość, ta sytuacja nie powinna trwać długo. Rozumiem Państwa doskonale, bo sama nie chciałabym słuchać odgłosów płaczącego niemowlaka, ale głośne puszczanie muzyki na pewno nie poprawi tej sytuacji.
– Wie Pani co? Jest Pani bezczelna! Pani bachory ryczą non stop, nie dając nam normalne funkcjonować, a Pani ma jeszcze czelność zwracać mi uwagę, że głośno słucham muzyki? No przepraszam bardzo, ale jak będę miała ochotę to będę puszczać muzykę, nawet o północy. A Pani jak nie potrafi uspokoić własnych dzieci, to co z Pani za matka?! Trzeba było się zastanowić zanim Pani w ciążę zaszła.
Słysząc to, stwierdziłam, że dalsza dyskusja nie ma sensu i odeszłam. Sytuacje tego typu powtarzały się niemal codziennie. Sąsiedzi „umilali” nam życie głośną muzyką, pukaniem w ścianę, a także wydzwanianiem domofonem w środku nocy. Raz nawet zadzwonili na policję, twierdząc, iż „coś niedobrego dzieje się za ścianą, bo dzieci non stop płaczą”.
Minął rok. Nasze życie nieco się uspokoiło, Sandrze minęły te nieszczęsne kolki. Obie dziewczynki były pogodnymi, aczkolwiek aktywnymi dziećmi. Pewnego dnia, wracając z nimi z placu zabaw, spotkałam Martę, która pierwsza rozpoczęła rozmowę.
– Ojojoj a co wy takie ubrudzone? Nie uważa Pani, że dzieci powinny chodzić czyste? No ja nie wiem, czy nie powinnam gdzieś tego zgłosić. Najpierw dzieci ciągle płakały, teraz chodzą w brudnych ubraniach.
– Nie, uważam, że brudne dzieci to szczęśliwe dzieci – krótko ucięłam rozmowę, nie zamierzając się tłumaczyć.
Co za jędza – pomyślałam. Przecież wiadomo, że dziewczynki były czyste, ale na placu zabaw – jak sama nazwa wskazuje – bawiły się. Nic więc dziwnego, że nie wyglądają jakby były świeżo po kąpieli.
Pół roku później okazało się, że ponownie jestem w ciąży. Byłam w szoku, bo kompletnie tego nie planowaliśmy. Początkowe zdziwienie, zamieniło się w radość, zwłaszcza, że w pod sercem nosiłam upragnionego synka. Będąc w drugiej ciąży, brzuszek w 5 miesiącu był już sporych rozmiarów, co nie umknęło uwadze złośliwej sąsiadki.
– No niemożliwe! A Pani znów w ciąży? Pewnie chcecie się dorobić na 500+? – wspomniała, widząc mnie na klatce schodowej.
– Nie życzę sobie takich komentarzy. Jest Pani bardzo złośliwą i nieszczęśliwą kobietą.
Jakiś czas później dowiedziałam się od innej sąsiadki, że Marta i Arek od kilku lat bezskutecznie starają się o dziecko, a każda para posiadająca potomstwo działa na nich jak płachta na byka. No tak, to teraz wszystko jasne – pomyślałam.
A czy Ciebie w życiu prywatnym spotkała podobna historia?
Smutne i przykre dla obu stron. Czasem, choć to trudne, trzeba ubrać buty tej drugiej osoby i postarać się ją zrozumieć, nawet jeśli nas rani. Bezsilność = smutek i złość. Czasem tak jest, ale chyba w głębi ducha sąsiadce, mimo goryczy,zrobiło się głupio za to, jak się do Pani odezwała i mówiła o dzieciach, które niczemu nie są winne. To w końcu dzieci 🙂
Najgorzej – jak ktoś ma tak nudne życie, że musi oceniać postępowanie innych 🙁
Jeszcze tacy ludzie istnieją 🙁
Pewnie ta złośliwość sąsiadki wynikała z jej bezsilności, wielkiego strachu i zazdrości. Smutne to.