Dzisiaj na blogu historia Weroniki.
Krzyśka poznałam na pierwszym roku studiów. Kończył budownictwo na tej samej uczelni co ja. Nasza miłość na tyle się rozwinęła, że po 3 latach Krzysiek poprosił mnie o rękę. Byłam wniebowzięta, wszystko szło po naszej myśli. Zaczęliśmy planować wesele. Nie chcieliśmy się spieszyć, więc datę ślubu wyznaczyliśmy dwa lata od naszych zaręczyn. Zależało nam, żeby mieć czas poukładać nasze życie: skończyć szkoły, znaleźć dobrą pracę i wynająć mieszkanie.
Czas do wesela zbliżał się nieubłaganie. O ile w kwestii ślubu nie mieliśmy większych problemów, o tyle w pozostałych sferach życia nie wszystko szło zgodnie z planem. Ja co prawda obroniłam się na piątkę, ale od czterech miesięcy bezskutecznie szukałam pracy. Skończyłam psychologię i chciałam pracować w zawodzie, niestety mało kto odpowiadał na moje CV. Krzysiek pracował w budownictwie, ale nie zarabiał kokosów. Z jego pensji starczyło nam jednak pieniędzy na wynajęcie kawalerki na przedmieściach.
Nadszedł dzień ślubu. Ja byłam jednocześnie przejęta, zestresowana i…. smutna. Smutna, ponieważ nie udało mi się zrealizować swoich postanowień i znaleźć pracy. Mój przyszły małżonek zauważył moje samopoczucie:
„Werka, a co ty taka smutna jesteś? Nie mów, że się rozmyśliłaś?” – zażartował.
„Cieszę się kochanie, ale ja wciąż myślę o tym, że nie mam pracy. Nie tak miało być. Przecież do naszego ślubu obydwoje mieliśmy mieć super pracę. Tymczasem co? Ty męczysz się u tego prywaciarza, który na każdym kroku Cię oszukuje i nie wypłaca pensji, a ja w ogóle nie mam pracy. Jak my będziemy żyli po ślubie? Za co?” – powiedziałam jednym tchem.
„Skarbie, dziś jest najważniejszy dzień naszego życia, zapomnij o tych wszystkich problemach i skup się na celebrowaniu. Nie możesz na własnym ślubie wyglądać jakbyś miała zaraz się rozpłakać. Razem damy radę ze wszystkim”.
Miał rację. Nie powinnam psuć mu humoru. „Nałożyłam” uśmiech na twarz i postanowiłam, że tej nocy nie będę rozpamiętywać naszych problemów.
Wesele minęło mi bardzo szybko. Nim się obejrzałam była północ i oczepiny. Razem z gośćmi bawiliśmy się do białego rana. Później nadeszła szara rzeczywistość. Wróciliśmy do wynajmowanego mieszkanka. Ja dzień w dzień wysyłałam CV, łudząc się, że ktoś odpowie. Byłam na dwóch rozmowach, ale po nich nikt się już drugi raz nie odezwał. Krzysiek pracował w niewielkiej firmie budowlanej, ale narzekał na swojego szefa, który nie dość, że wprowadzał bardzo nerwową atmosferę, to jeszcze zwlekał z wypłatami.
Dwa miesiące po ślubie, kiedy jak zwykle w okolicach godziny 17 czekałam na swojego męża z obiadem dostałam od niego dziwnego smsa:
„Nie czekaj na mnie z obiadem, będę później.”
Kurde to bardzo niepodobne do Krzyśka – pomyślałam i postanowiłam od razu do niego zadzwonić. Niestety telefon miał wyłączony. Po dwóch godzinach zaczęłam się na serio martwić. Kiedy wybiła 20 usłyszałam nieudolne otwieranie kluczem drzwi. Zerwałam się z kanapy.
„Krzysiek? To Ty?!” – zapytałam, nieco przerażona
„A kogoś innego się spodziewałaś”?- wymamrotał mój mąż
„Piłeś?”- zapytałam nie wiem po co, bo od progu było czuć woń alkoholu.
„Oblewałem starą pracę, od dziś jestem bezrobotny, mój szefuncio stwierdził, że się nie nadaję i tylko generuje koszty.”
„No to pięknie” – pomyślałam i otworzyłam sobie butelkę wina. Nic innego tej nocy nie mogłam zrobić, tylko się upić. Jednak jak nigdy po pierwszym kieliszku zrobiło mi się niedobrze. Dało mi to do myślenia i kiedy mój małżonek smacznie chrapał zerknęłam w kalendarz. O kurde, przecież 5 dni temu miałam dostać okres. O Boże, a co jeśli… jestem w ciąży?
Z samego rana pobiegłam do apteki po test ciążowy. Po godzinie już wiedziałam, że jestem w ciąży. Powiedziałam o tym mężowi i zaczęłam płakać.
„Matko jak my sobie poradzimy, ja bez pracy, Ty też, mieszkanie na utrzymaniu, dziecko w drodze? Boże co tu zrobić. Nie ma wyjścia, będziemy musieli wrócić do rodziców…”
„Wera spokojnie, ja zaraz znajdę jeszcze lepszą pracę, tutaj sama wiesz jak było, szef z wypłatami zwlekał, też nie mogliśmy nigdy nic zaplanować”.
Niestety, dwa miesiące później Krzysiek dalej był bez pracy. Rodzice pomagali nam finansowo. Ja jednak nie czułam się z tym komfortowo. Chciałam być niezależna, w końcu nie po to zakładałam własną rodzinę, żeby teraz prosić o pomoc. Pewnego dnia mąż wrócił w bardzo dobrym humorze ze spotkania z dawnym kolegą.
„Co taki zadowolony?” – spytałam
„Słuchaj jest opcja na pracę. I to dobrze płatną pracę. Kumpel mi załatwi. Mogę zarobić nawet 5 -6 tysięcy miesięcznie” – odpowiedział
„Żartujesz? Suuuper! Opowiadaj co to za praca?”
„No tu jest jeden minus. Byłbym kierowcą tira. Plusem jest to, że zazwyczaj jeździłbym po Polsce, większość weekendów spędzałbym w domu.”
„No ja nie wiem Krzysiek, nie wyobrażam sobie nie mieć Ciebie blisko, na co dzień. Zwłaszcza, że zaraz urodzi nam się dziecko.”
Po kilku dłuższych rozmowach i rozważeniu wszelkich za i przeciw stwierdziliśmy, że musimy zdecydować się na tę opcję. Nic innego nam nie zostało. Ja byłam co prawda na początku ciąży, ale na wyprawkę nie mieliśmy żadnych pieniędzy.
Mąż prawo jazdy kategorii B i C+E miał od dobrych kilku lat. Zrobił je jeszcze na studiach, bo akurat były dofinansowania dla młodych. Pracę jako kierowca mógł więc zacząć od zaraz.
Pierwsza trasa miała trwać 5 dni. Z początku było mi bardzo ciężko się rozstać i funkcjonować samemu. Wyczekiwałam dni kiedy przyjedzie i planowałam co razem zrobimy. Niestety Krzysiek jak wracał często nie miał na nic ochoty, był zmęczony kilkugodzinną jazdą i po prostu szedł spać. Miałam poczucie, że ze wszystkim jestem sama. Czułam się jak w związku na odległość. Cały tydzień wszystko było na mojej głowie. Telefony co prawda ułatwiały przetrwać nam tę rozłąkę, do której po jakimś czasie po prostu przywykłam.
Najgorzej wspominam okres narodzin naszego synka. Mój poród był bardzo szybki i mąż nie zdążył dojechać na porodówkę. Po narodzinach Jasia był z nami tylko przez kilka dni, bo na dłuższy urlop nie mógł sobie pozwolić. Wróciłam więc do pustego mieszkania, z małym, niewinnym niemowlakiem i czułam się ogromnie samotna. Na szczęście wsparcie dała mi moja mama. Sama nie wiem czy dałabym radę. Ten okres naszego związku wspominam bardzo negatywnie. Dziecko zamiast nas złączyć, jeszcze bardziej nas podzieliło. Ja miałam wrażenie, że tylko moje życie zostało wywrócone do góry nogami i całkowicie podporządkowane synkowi. Non stop tylko karmiłam, przewijałam, nosiłam, przytulałam. A Krzysiek? Dalej jeździł w te swoje trasy i jego codzienność została bez większych zmian. Owszem zarabiał kasę, ale ja wtedy tak bardzo go potrzebowałam.
Kiedy nieco oswoiłam się z tym, że jestem mamą relacje między nami także się polepszyły. Zauważyłam, że Krzyśkowi zależy na spędzaniu czasu z nami i że on również bardzo tęskni. Dzwonimy do siebie nawet kilka razy dziennie, staramy się dzielić swoimi problemami i radościami. Nie jest łatwo, ale oboje wiemy, że to nie będzie jego docelowa praca. Powoli rozgląda się za czymś na miejscu, ale ciężko znaleźć coś dobrze płatnego.
Praca w tym zawodzie to ciężki kawałek chleba, który pozbawia rodzinę emocji, możliwości dzielenia się radościami i smutkami. Cierpią na tym wszyscy członkowie rodziny, każdy na swój sposób. Z problemami jakie się pojawiają jestem sama, mąż również. Myślimy o sobie wzajemnie i jednocześnie dodatkowo zadręczamy się jak jedno i drugie daje sobie radę. A to nie pomaga, bo człowiek przez takie myślenie, często podświadome, bardzo się męczy.
Oczywiście, można się do takiego życia przyzwyczaić, ale nie jest ono niczym komfortowym. Często jednak, tak jak w naszym przypadku, zostaliśmy postawieni nieco przed faktem dokonanym. Innej pracy nie było, a ta daje nam możliwość życia na godnym poziomie.
A może Ty żyjesz w związku na odległość? Jaka jest Twoja historia?
Jesteśmy 5 lat lo ślubie i od samego początku mąż jeździ ciężarówka na zachód. Wraca na weekendy. Mamy swój dom, dziecko, ale wydaje mi się, że za chwilę nie będziemy mieć już siebie…
Wiem, że żyje tak wiele małżeństw, ale ja powoli zaczynam się poddawać. Oddalilismy się z mężem bardzo od siebie i wydaje mi się, że jeżeli szybko czegoś nie zmienimy, to nasze wspólne życie przestanie istnieć.
Jutro wigilia,w dodatku pierwsza wigilia naszego synka a mój mąż spędzi ją samotnie w tirze zdala od domu… Jestem załamana, od dwóch dni zarówno mąż jak i ja wylewamy łzy i liczymy na cud… Nie wiem jak sam radę zasiąść jutro do kolacji z rodziną, kiedy obok nie będzie mojego męża, i mając świadomość że On sam, gdzieś tam pewnie płacze że nie może w ten wyjątkowy dzień w roku być z nami.
Bądź z mężem swoimi myślami. Niewątpliwie to trudna sytuacja dla was, ale dacie radę oboje. Po prostu tak musiało być w te Święta. Myśl tylko pozytywnie i bądź silna dla swojego synka. Ściskam was mocno! <3
Dwadzieścia lat wyczekiwania na męża i co słyszę że go wqurwia wszystko jak przyjeżdża., że się wypalił… Najlepiej czuje się sam z telefonem… Jest mi ciężko ale nie będę już czekać…
może warto pójść na terapie małżeńską?
On nie chce..
Taki tryb pracy jaki ma mąż niestety nie sprzyja związkom. Natomiast myślę, że warto rozmawiać i walczyć o małżeństwo. Najważniejszym jest zacząć od pracy nad sobą. Trzeba zacząć od siebie.
Mąż jeździ od poniedzialku do piątku i wraca na weekend..niby -bo zazwyczaj jest to noc z piatku na sobote . Wyjezdza w niedziele o północy. Pracuje już ponad rok . A ja caly czas nie mogę sie z tym oswoić. Nie wroci w piatek to potrafie plakac w poduszke z tęsknoty. Najgorzej jak dziecko rzuci „tęsknię za tata” i to że trzeba byc wtedy twardą.
Witam.
Jestem kierowca zawodowym jestem w trasie 4-5 tygodni, później 9 dni w domu. Moja żona sprawia wrażenie zadowolonej z tej sytuacji. Dla mnie tęsknota za domem jest najgorsza stroną tego zawodu. Czasem jest nie do zniesienia. Mam wrazenie że żadne pieniądze nie zrekompensuja strat emocjonalnych które poniesiemy i nawet jeżeli te straty się jeszcze nie ujawniły to wyjdą w przyszłość.
Nie polecam kobietom mieć męża kierowcy, którego nie ma tygodniami w domu. Tęsknisz. Weekendy są najgorsze. I Święta bez drugiej połówki też się zdarzają. Kasa nie jest rewelacyjna, ok 5 tyś netto. Telefon pozostaje jako przekaźnik. Teoretycznie wiesz gdzie jest i co robi, ale jednak ciągle go nie ma! Bijesz się z myślami i ta ciągła tęsknotą. Masz go, ale tak naprawdę nie masz nigdy. Jak przyjeżdża na 2 dni tj zmęczony, trzeba pozostawiać sprawy. Nie zawsze mogę wziąć w tym samym czasie urlop. Czasami widzimy się tylko wieczorem lub nawet wcale!!! Nie polecam. Ciężko się żyje w ten sposób.
Żona kierowcy tira od ladnych 20 lat. Maz przerobil rozne firmy. I z ta wyplata to nie jest tak różowo. Obecnie jezdzi w polsmiej firmie do Hiszpanii – Portugalii z przeladunkami w Niemczech i nie ma go w domu zawsze ponad 2-3 tygodnie. Jak przyjeżdża tj 2- 3 max 4 dni! Nie można niczego zaplanować. Żyjesz sama że wszystkim. Kasa nie jest wcale taka fantastyczna, średnio ok 5-6 tyś netto, ale trzeba 2 tyś od tego odjąć na jedzenie w podróży, mandaty i inne drobiazgi. Normalnie prowadzicie 1 gospodarstwo. Z Polski też nie weźmie nie wiadomo ile jedzenia że sobą. A jedzenie.kupowane na stacjach że euro jest dużo droższe niż w markecie. Więc patrząc na ten zawód to wcale nie jest on taki fantastyczny finansowo. plusem dla męża jak widzę są podróże i to ciągnie do tych wielkich samochodów. Dla siebie i rodziny plusów.nie widzę. No.moze poza tym, że się.nie.klocimy ( nie ma kiedy).
Ja te jestem żona kierowcy 2 tygodnie w trasie 2 dni w domu i od nowa jeździ już tak 7 lat nie wyrabiam już oddaliśmy się od siebie drugi raz nie puściłam go do takiej pracy szkoda życia.
Mój mąż jest kierowcą tira i jest w trasie po 5 po 6 tygodni i jest max 10 dni w domu… co z tego że jest z tego ładna kasa jak trafi się na dobrą firme jak to jest związek na odległość… Jeszcze jak mąż jest zazdrosny to już kompletnie psychika siada jak się siedzi w domu i tylko na obecności psa mozna polegać bo nikogo w okolicy się nie zna żeby się spotkać pogadać.
Jednym słowem nie jest tak kolorowo jak się wydaje…
Witam. Trochę z innej beczki. Jestem kierowcą zawodowym, mężem i tatą. Podziwiam moja żonę bo jesteśmy po ślubie 18 lat a z tego 15 lat jeżdżę zawodowo i tak jak tu piszecie jest ciężko. Żona też jeździła zawodowo tylko że jako kurier. Teraz jak dzieci już prawie są dorosłe chce robić prawo jazdy i jeździć razem zemną. Trochę się tego boję bo przez tyle lat każdy powrót był jak noc poślubna a nagle zaczniemy przebywać razem tyle czasu to się nie pozabijamy. Ale z drugiej strony nie mogę się już doczekać żeby za te stracone lata być z nią i pokazać jej świat. Podziwiam Was za Waszą cierpliwość bycia żona kierowcy bo wszystko na waszej głowie a nasz zawód nazywam ucieczka od problemów. Należy Wam się medal. Nie poddajcie się.
Dziewczyny, naprawdę Was podziwiam!!! Od dziś przestaję narzekać na tryb pracy mojego męża ?
Jestem żona kierowcy ciężarówki. Mąż od zawsze jeździł w dalekie trasy. Często go nie było po 2 tyg w domu… mamy synka, lada dzień urodzi się nam córcia. Świetnie daje sobie radę sama. Pracuje, dzieckiem się zajmuje, ale mam pomoc ze strony taty i teściów- a to duzo. Ale nie raz i nie dwa wylalam lezke do poduszki
… i to nie chodzi o uzależnienie się od męża, o to jaka ja biedna jestem pokrzywdzona, bo ciagle ze wszystkim sama… to chodzi o brak, taki fizyczny i psychiczny tej ukochanej osoby. Nie jest łatwe nieść ciężar prowadzenia domu i wychowywania dzieci ciągle na swoich ramionach (nie oszukujmy się, ale pralka, piec, głupi kran mogą się popsuć w każdej chwili i trzeba sobie jakoś poradzić, kiedy tego chłopa nie ma:) Mężowi też jest ciężko, ale fakt… ja pracuje bardziej dla siebie, to on zarabia na nasze większe potrzeby i to z jego wynagrodzenia płacimy wszystkie zobowiązania itp bo mojej wypłaty by nigdy w życiu nie starczyło. Także coś za coś. Chyba się już pogodziłam z faktem że maz zawsze będzie jeździł, aczkolwiek on jest typem walecznika i ciągle szuka pracy, która pozwoliłaby mu być bliżej i częściej w domu; z nami. No, ale kierownica jest nieodłącznym elementem naszego życia i tak już chyba pozostanie 🙂
Mój mąż też jest kierowcą tira od 9 (?) lat. Jakoś tak będzie.pracował tak zanim wzięliśmy ślub więc wiedziałam na co sie piszę. Mamy dwóch synów. Kiedy rodził sie pierwszy mąż byl przy mnie. Kiedy rodził się drugi, przyjechał kilka dni później. W dzień porodu byłam sama, nawet dziecka nie miałam przy sobie. Nikt mnie tez nie odwiedzil. dzieci maja juz 7 i 5 lat. Brakuje im taty na pewno. Ale takie jz mamy życie. Plusem jest to że ja nie pracuje, ze nie musimy kombinować kto kiedy odbierze dzieci z przedszkola czy szkoły. co jeśli zachoruja. Choć nie ukrywam, że chciałbym miec męża codziennie w domu.
Odwagi! Jestem żona kierowcy od 10 lat tylko w dniu slubu wiedzialam na co sie godze. Jest ciezko ale kto da rade jak nie my kobiety! Mamy 3 dzieci i kolejne w drodze. Duzo zalezy jak cie wychowano. Najgorzej jest calkowicie uzaleznic sie od meza. Jezeli nauczono kogos od dziecka niezaleznosci iwiary w siebie to wszystko sie wytrzyma