Historia Bożeny.
Marcina poznałam 7 lat temu na dyskotece. Przystojny, wysoki brunet z brodą – od razu zwrócił moją uwagę. Ja chyba też mu się spodobałam. Po pół roku chodzenia okazało się że jestem w ciąży. Pobraliśmy się, zamieszkaliśmy u jego rodziców. Marcin wyremontował poddasze, robiąc z niego całkiem przytulne mieszkanko. Cieszyłam się, że nie muszę pracować i będę mogła poświęcić się dziecku.
Siedem miesięcy po urodzeniu Emilki okazało się, że znów będę mamą. Nawet się ucieszyłam – pochodziłam z wielodzietnej rodziny i zawsze miałam oparcie w rodzeństwie. Chciałam by moje dzieci czuły się tak samo.
Gdy powiedziałam o tym Marcinowi, po raz pierwszy się wkurzył.
Myślisz że ja bank okradłem i mam na to wszystko pieniądze? Cały dzień w domu siedzisz i nic nie robisz, wszystko na mojej głowie! Kto będzie teraz płacił na to dziecko, no kto?
Trzasnął drzwiami i tyle go widzieli.
Byłam zaskoczona – Marcin był spokojny i nigdy nie podnosił na mnie głosu. Wiedziałam od koleżanek, że jak wypił za dużo to lubił być agresywny, ale zwalałam to na karb alkoholu. Podobno w młodości miał jakąś sprawę o pobicie, ale gdy zapytałam o to, odwarknął że nie mój interes. Nie drążyłam tematu. Martwiłam się, że coś mu się stanie – wybiegł z domu taki zdenerwowany…
Wrócił w nocy, gdy już spałam. Słyszałam jak krząta się nieporadnie na dole. Gdy przyszedł na górę nie poznałam go. Pijany, wściekły, odrażający. Zaczął mnie szarpać za włosy, popychać. Rozbudziłam się momentalnie. Krzyczałam żeby uważał na dziecko, a on się tylko śmiał i uderzył mnie dwa razy. Gdy skończyła się szamotanina padł na łóżko i zasnął, a ja nie zmrużyłam oka do rana. Płakałam.
O tym wydarzeniu nie powiedziałam nikomu. Było mi wstyd, nie wiedziałam nawet jak zacząć taką rozmowę. Miałam zejść do teściów i powiedzieć, że ich syn mnie pobił? Zresztą pewnie słyszeli co działo się w nocy. Ale żadne z nich nie zdradziło się chociażby mrugnięciem. Z moimi rodzicami też nie umiałabym rozmawiać o tym. Zawsze mówili, że żona powinna być posłuszna mężowi i zajmować się domem.
Sama nie wiem, może go jakoś sprowokowałam?
Piotrusia urodziłam w terminie. Jednak moje stosunki z Marcinem zmieniły się. Winił mnie za drugą ciążę i od tamtej nocy coraz chętniej używał pięści. Bił tak, żeby nie było widać. Czasami musiałam tłumaczyć, że pośliznęłam się na schodach lub uderzyłam przy wieszaniu prania, stąd te siniaki. Czułam się okropnie samotna. Bałam się o dzieci, ale póki co gniew ojca ich omijał. Czego nie można było powiedzieć o mnie.
Przed Wielkanocą pobił mnie tak, że musiałam pojechać do lekarza bo miałam problem z chodzeniem. Ten z powątpiewaniem słuchał mojej opowieści o pośliźnięciu się na schodach. Na koniec dał mi ulotkę o telefonie zaufania dla kobiet dotkniętych przemocą domową. Wyrzuciłam po wyjściu z gabinetu, bo jakby Marcin ją znalazł to chyba by mnie zabił.
Nasze relacje stawały się coraz gorsze. Zaczął mi wydzielać pieniądze i rozliczać z każdej wydanej złotówki. Moje potrzeby przestały być ważne. Gdy prosiłam by dał mi na nowe buty mówił że mogę jeszcze pochodzić w starych. O kosmetykach mogłam tylko pomarzyć. Potem śmiał się z potarganych włosów i pocerowanej bluzki. Siostra pomagała mi jak mogła podrzucając trochę na drobne wydatki, ale większość i tak przeznaczałam na dzieci.
Nie umiałam im odmówić, gdy prosiły o lizaka lub cukierki. Tym bardziej, że gdy szły do sklepu z tatą to dostawały wszystko co chciały. Zaciskałam zęby ze złości, ale ich dobro było dla mnie najważniejsze. Tym bardziej, że Marcin potrafił się nimi zajmować, jeżeli tylko mu się chciało. Znosiłam ze spokojem docinki, złośliwości i wyśmiewanie się. Robiłam swoje tak jak umiałam najlepiej. Chciałam zapewnić Piotrusiowi i Emilce szczęśliwe dzieciństwo.
Majowy weekend w zeszłym roku okazał się punktem przełomowym. Marcin wrócił do domu pijany po grillu z kolegami. Dzieciaki na szczęście spały gdy zaczął mnie szarpać i wyzywać. Potem mnie uderzył. Raz. Drugi. Kolejny. Nie miałam siły mu się przeciwstawić, ale jak zaczął budzić dzieci, by powiedzieć im, że mama jest głupia nie wytrzymałam. Ja też go uderzyłam.
Zaczęła się walka, która dla mnie była od razu przegrana. Co taka drobna kobieta może zrobić takiemu bykowi jak on… Sprał mnie na kwaśne jabłko. Sąsiedzi zadzwonili na policję, ale gdy policjanci przyjechali na miejsce, okazało się, że to Grzesiek i Arek – jego znajomi. Udobruchali go na tyle, że zasnął, a mnie poradzili, żeby nie rozdmuchiwać sprawy. Zostałam po raz kolejny sama ze swoim problemem.
Chciałabym od niego odejść, ale boję się. Chcę by dzieci miały pełną rodzinę, ojca z którym będą grały w piłkę i bawiły się na podwórku. Z którym będą czuły się dobrze. Który będzie zabierał je na lody i do parku.
Boję się. Gdybym odeszła zostanę z niczym. Nie mam pracy, nie mam dobrego wykształcenia – za mąż wyszłam młodo. Umiem opiekować się dziećmi. Nie będę mieć za co utrzymać maluchów. Nie będę mieć nikogo do opieki nad nimi – kiedy mam pracować, gdy muszę ich pilnować?
Na pewno nie znajdę żadnej pracy. Jeszcze teraz, z dwójką małych dzieci. Odkąd Marcin zaczął mnie bić boję się spotkań z ludźmi, bo każdy z nich może się domyślić prawdy. Nie przeżyłabym takiego wstydu. Tkwię w sieci jak mucha w pajęczynie. Samotna. Nieszczęśliwa. Byle jaka.
Ja się osobiście zastanawiam dlaczego kobietom brakuje siły i odwagi aby odejść?
Niewiem czy ktoś to czyta bo komentarze są dość dawno temu dodane.po 15 latach związku,w tym 6 małżeństwa stwierdzam że mam bardzo podobna sytuację. Naprawdę wiele razem przeszliśmy.glownie złych rzeczy. Od biedy po zaklady karne i rozlake (za bzdury).Nie mam znajomych,jestem kura domowa. Robię dosłownie wszystko. Czekam po nocach jak maz wróci z trasy żeby zjadł ciepły obiad(no przecież samemu nie chce mu się odgrzac) cały dzień opiekuje się nasza 3 letnia córka. Robię to co każda z nas jak najlepiej tylko potrafię. Wszelkie pieniądze jakie otrzymuje z mopsu(jestem bezrobotna) oddaje na opłaty. Dla siebie nie mam nic. Zawsze robię wszystko aby moja córka miała się jak najlepiej żeby niczego jej nie brakowało. Tatuś jest tylko od kupowania. Nie przytula się z córka,czasem się chwilę pobawi. Mąż odkąd podjął pracę (ponad rok) diametralnie się zmienił. Wiadomo że każdy się kłóci ale ostatnio nasze kłótnie bywają dosyć ostre. Oczywiście nie odbywa się bez wspominania że nie mam nic,że jestem nikim,że nie obchodzę go ani ja ani córka. Że nic mu nie mogę zrobić,że mam wypier…. z domu. Dodam że wynajmujemy mieszkanie. Ja pochodzę z rodziny patologicznej w której było mnóstwo alkoholu.mama nie żyje,ojciec bezdomny alkoholik.nie mam do kogo pójść,nie mam z kim porozmawiać. Sama niewiem o robić. Nie chce aby moje dziecko oglądało to co ja kiedyś. Zaczyna się już nie tylko na zleceniu psychicznym ale już 2 raz zdarzyło się żeby mnie „kopnął,popchnął”. Nie wiem co robić jak odejść jak mam sobie poradzić. Jestem kłębkiem nerwów. Boję się o siebie i córkę. Wszystko to wyprowadza z równowagi. WTEDY wpada w firmie,rozwala wszystko,zabronił nawet naszej córce oglądać tv. Krzyczał dlaczego płacze. Dziecko z nerwów wyrywa sobie włosy podczas gdy ja to prosze aby się uspokoił. Proszę pomóżcie co robić. Gdzie się udać
Witam Cię serdecznie. Na sam początek musisz się zająć sobą, zadbać o siebie. Żeby stanąć na nogi i ruszyć dalej musisz zadbać o swoje zasoby i swój własny rozwój. Męża na razie zostaw w spokoju. Odpuść kłótnie z nim. Ważne żeby córeczka zawsze miała kontakt z tatą (niezależnie od tego co mówi). Zadbaj o to, żeby mieli fajne relacje ze sobą. To ją ukształtuje i pomoże jej w dorosłym życiu. Ty musisz popracować nad własnymi zasobami i poczuciem własnej wartości. Jeśli będziesz mieć własne zasoby i zaczniesz pracować nad sobą będziesz mieć większą odwagę, żeby podejmować trudniejsze decyzje w swoim życiu. Jak córeczka pójdzie to przedszkola spróbuj sobie znaleźć jakąś fajna pracę, taka która będzie sprawiała Ci radość. Musisz teraz zadbać o swoje zasoby. Połowę Twoich problemów rozwiąże się wtedy kiedy będziesz niezależna. Wtedy tez będziesz miała odwagę wyjść z takiego przemocowego związku.
Mój mąż jest niezrównoważony. Byle mały problem wyprowadza go z równowagi, i wtedy zaczyna wyzywać, obrażać straszyć że mam wypierdalać. Jeśli zacznę z nim dyskutować dolewam tylko oliwy do ognia bo on wali drzwiami od domu mówi że mam tydzień się wyprowadzić i znika na parę godzin. Często wpada w szał, na ulicy potrafi się obrazić i pójść w inną stronę, jak coś mu się nie spodoba to niszczy plany bo go zdenerwowałam i on już nigdzie nie jedzie. Potrafił się zdenerwować i wysiąść na środku ulicy i sobie tak poprosru pójść. Nie potrafię z nim rozmawiać, miewa zmienne nastroje, potrafi być cudownym mężem przez kilka dni i nagle byle pierdoła potrafi wyprowadzić go z równowagi. Kiedyś potrafił mnie pobić i to mocno, dziecko też jak nie ma cierpliwości czegoś kilka razy tłumaczyć też potrafi uderzyć. Tyle razy myślałam żeby naprawdę odejść ale nie mam odwagi. Już mnie cała sytuacja przytłacza i myślę by zakończyć życie niż związek. Dobija mnie to strasznie i nie potrafię się podnieść.
Proszę spróbować przekonać męża do pójścia razem na terapie małżeńską. Proponuje, żeby pani również poszukała jak najszybciej pomocy i znalazła dobrego psychoterapeutę. Pani musi wzmocnić swoje poczucie własnej wartości, skupić się na pani zasobach i podjąć najlepszą dla pani i dziecka decyzję.
Ach…jakże ta historia jest bliska mojej…ale …
Mam dobre, wszechstronne wykształcenie, pracę o jakiej marzyłam, w której realizuję siebie. Mam dwoje cudownych dzieci, które „dał” mi mój ciemiężyciel….ale…tego co przeżyłam przez 16 lat małżeństwa nie życzę absolutnie najgorszemu wrogowi. Nie bił…bo przecież cudowny mąż tak nie robi…kochał do bólu…bólu psychicznego…
Nie było dnia w moim życiu bez zarzutów zdrady, złego zachowania itd. Nie chodziliśmy na imprezy, bo zawsze był ktoś, kto oberwał od niego za to, że się na mnie spojrzał, a nie daj Bóg ze mną zatańczył. Oczywiście ja obrywałam za moje „prowokacyjne” zachowanie. Czasem dla świętego spokoju odmawiałam tańca kolegom, bo bałam się żeby nie roz…walił imprezy i tak siedziałam i patrzyłam jak on się dobrze bawi…wiem…powiecie głupia…Zawsze myślałam, że jestem silna, ambitna, niezależna, że zawsze osiągam cele, absolutnie zawsze…ale tylko w pracy a w życiu prywatnym nie potrafię… tak mnie zdominował, uzależnił,…że nie umiem…nie kocham go, ale nie umiem od niego odejść…nienawidzę go…
Jemu o to chodzi by odizolować kobietę od ludzi, od rodziny,znajomych – po prostu zastraszyć! Nie można dać sobie wmówić,że jest się nic nie wartą, nie każdy musi mieć wyższe studia by być kimś! PO latach tkwienia w tak chorym związku ,staje się osobą współuzależnioną,która wręcz będzie chronić oprawcę.Zwrócić się do dzielnicowego, psychologa, który pokieruje,wzmocni. Nikogo nie możemy zmienić ale siebie tak. Nie łudźmy się, że mężczyzna się”naprawi” – ma problemy sam z sobą, które odreagowuje bo inaczej nie potrafi. Ucieczka to jedyne wyjście bo kiedyś będzie o jeden cios za silniejszy i będzie za późno. Jako ojciec ,jeśli jest dla potomstwa taki wspaniały- nadal może się spełniać.
Historia niesamowicie porusza.. Brakuje odwagi, ale nie dajmy się zniszczyć psychicznie!
Po prostu się popłakałam …. powiem Tyle miałam podobnie i nigdy wiecej!!! Mój mąż poszedł na odwyk zaczynamy życie na nowo! Bardzo się modliłam i modle nadal że jeszcze odzyskam mojego dawnego męża!
Trzymam za was kciuki <3