Depresja. Historia Kasi.

Historia Kasi.

Kiedyś byłam aktywną, wesołą dziewczyną. Pół roku temu, gdy patrzyłam w lustro widziałam tylko szarą, smutną twarz. Teraz jestem znów sobą. Udało mi się pokonać depresję.

Kiedy to wszystko się zaczęło?

Sama nie pamiętam. Cieszyłam się gdy okazało się że jestem w ciąży. Czekaliśmy na maluszka, to nie była wpadka. Cieszyło mnie kompletowanie wyprawki, planowanie jak damy mu na imię i gdzie postawimy łóżeczko. Wielką niespodzianką okazało się usg. Ciąża bliźniacza, czyli będziemy mieli od razu dwójkę!

Nie przejęłam się, to drugie było w planach, a tak cały okres pieluchowy będę mieć od razu za sobą. Było mi ciężko (moje dzieciaki trochę ważyły) i bolał mnie kręgosłup. Mało się ruszałam i trochę za dużo przytyłam w ciąży. Nic nie szkodzi – mówiłam sobie – zrzucę przy karmieniu.

Dzieci urodziły się zdrowe, 9/10 punktów w skali Agpar. Dwoje wspaniałych chłopaków, Marcin i Olaf. W szpitalu było cudownie, pomagała mi położna, przyjechała moja mama (mieszka w innym mieście). Problemy zaczęły się po powrocie do domu. Mąż poszedł do pracy, a ja zostałam z dziećmi w domu.

Musiałam robić wszystko przy nich – przewijać, kąpać, karmić – i dodatkowo jeszcze zajmować się domem, bo mój mąż musiał mieć i koszulę wyprasowaną, i obiad na stole po powrocie z pracy. Miałam wrażenie że to jakiś niekończący się maraton obowiązków. Tym bardziej, że maluchy dawały mocno w kość. Marcin miał cały czas kolki, więc wył godzinami. Olaf ciągłe łapał wysypki i nie pomagały żadne emolienty. Z oboma regularnie bywałam u lekarza, bo zawsze coś się działo.

W tym wszystkim zaczęło mi brakować czasu na własne przyjemności. Luksusem były dwie godziny snu. Padałam tak jak stałam. Przeszkadzały mi kilogramy po ciąży, czułam się nieatrakcyjna. Płakałam jak widziałam zdjęcia z wyjazdów znajomych na Facebooku. Ja musiałam zrezygnować nawet z mojego ukochanego biegania, bo nie było kiedy. Irytowało mnie jak koleżanki z którymi kiedyś umawiałam się na kawę teraz mnie pomijały, bo ja przecież z dziećmi w domu siedzę. Siedziałam. Sama, z wrzeszczącymi maluchami lub w ciszy, która świdrowała mi w uszach.

Siedziałam i było mi coraz gorzej.

Zaczęło się od drobiazgów. Coraz mniej rzeczy sprawiało mi radość. Gaworzenie, uśmiech któregoś z malców, kupowanie im ciuchów czy zabawek – to wszystko powoli stawało się przykrym obowiązkiem, nie przyjemnością. Nie chciało mi się wychodzić z domu, pakowanie tej całej wycieczki sprawiało, że zanim wyszłam już miałam dosyć. Przeszkadzało mi moje ciało, które z wysportowanego i jędrnego zamieniło się w obwisłe i paskudne. Nosiłam luźne dresy i obszerne bluzy by ukryć fałdki i rozstępy.

Nie umiałam się cieszyć drobiazgami, które zawsze sprawiały mi przyjemność. Zostałam bez żadnego wsparcia z dwójką małych dzieci, zamknięta w mieszkaniu. Dla matek w mojej miejscowości nie ma zbyt wielu atrakcji… Gdy mąż prosił teściową by przyjechała mi pomóc zawsze słyszałam jakąś wymówkę. Że ma spotkanie z koleżankami, że umówiła się do kina, albo po prostu jej się nie chce jechać, bo jest zmęczona. Ja to dopiero byłam zmęczona. Mogłam liczyć na pomoc tylko swojej mamy. Mama jednak mieszkała w innym mieście.

Potem zaczęło być jeszcze gorzej. Miałam problemy z podstawowymi obowiązkami. Nie mogłam rano podnieść się z łóżka, bo myśl o tym co mnie czeka po prostu mnie zabijała. Nie chciało mi się brać prysznica. Dziecięce ubranka – wystarczyło mi że były mniej-więcej czyste. Zabawa nie przynosiła mi ukojenia. Zupełnie przestało mnie obchodzić co dzieje się wokół mnie. Świat stał mi się obojętny. Nie chciało mi się jeść. Nie chciało mi się nawet umyć wieczorem zębów. Chciałam jedynie spać.

Któregoś dnia po prostu nie wstałam z łóżka. Leżałam, patrzyłam w sufit, dzieci płakały głodne, a mi łzy ciekły po twarzy, jedna za drugą. Tak bardzo chciałam być kimś innym. Tak bardzo chciałam być gdzieś indziej. Ale to wszystko pozostawało poza moimi możliwościami.

Nie mogłam się zmusić do wykonania jednego, jedynego ruchu. Miałam wrażenie że moje ręce są z drewna albo z żelaza – ciężkie, nieposłuszne, nienadające się do niczego. Telefon dzwonił, ale nie chciało mi się z nikim rozmawiać. Nie odbierałam. Tonęłam w smutku. Naciągnęłam kołdrę na głowę i chyba zasnęłam, bo obudziło mnie szarpanie.

To mąż, nie mogąc się do mnie dodzwonić, urwał się wcześniej z pracy i przyjechał do domu sprawdzić co jest grane.

Kaśka, co z tobą? Chora jesteś? Źle się czujesz? Nie słyszysz, że dzieci płaczą – szarpał mnie za ramię.

Popatrzyłam na niego nieprzytomnym wzrokiem – Daj mi spokój, chcę spać -powiedziałam i próbowałam naciągnąć kołdrę na głowę. Złapał mocno jej skraj i powstrzymał moją rękę.

Kaśka, czyś ty oszalała? Co się z tobą dzieje? Weź się w garść, ogarnij się. Przecież nie możesz zostawić dzieci!

Zostaw mnie w spokoju – krzyknęłam – nie chcę tak żyć, nie chcę tych dzieci! Możesz się nimi zająć jak chcesz! Ja mam dosyć. Rozumiesz? DOSYĆ!

Mój mąż stanął jak wryty, puścił kołdrę pod którą się skryłam i zaczęłam płakać. Byłam taka nieszczęśliwa! Chciałam umrzeć tam pod tą kołdrą.

Na szczęście dla mnie mój facet zrozumiał, że to nie żarty. W kilkadziesiąt minut na miejscu była moja mama, która ogarnęła dzieci. Mnie umył, uczesał, kazał zjeść śniadanie. I umówił mi spotkanie z psychiatrą. Miałam mieszane uczucia. Psychiatra? Jestem szalona? Jestem świrem?

Pani doktor okazała się delikatną i wrażliwą osobą. Zapytała mnie co mi się dzieje, co czuję, o czym myślę. Przepisała mi leki antydepresyjne i powiedziała, że powinny niedługo zacząć działać. Porozmawiała też z moim mężem, sugerując, że ktoś powinien mnie od czasu do czasu odciążyć od obowiązków. Przy dwójce dzieci jest ich przecież multum!

Moja mama została z nami na kilka tygodni, zanim nie stanęłam na nogi. Mąż brał więcej pracy do domu i częściej spędzał czas ze mną. Zapewnili mi razem chwile czasu, które mogłam wykorzystać dla siebie. Początkowo nic mi nie sprawiało przyjemności, ale leki zaczęły działać po ok. dwóch tygodniach. Łatwiej było mi wstać rano, uśmiechałam się znów do moich dzieci. Dwa razy w tygodniu miałam godzinę tylko dla siebie – z maluchami ktoś zostawał, a ja szłam do kina, pobiegać lub po prostu czytałam sobie książkę. Ten czas gdy nic nie musiałam był jak zbawienie. Zaczęliśmy z mężem więcej wychodzić razem – do kina, na kolację. To były naprawdę miłe momenty spędzane razem.

Jak zaczęłam się ruszać, nadprogramowe kilogramy szybko zniknęły. Poczułam się znów atrakcyjna. Zmieniłam fryzurę, poszłam do kosmetyczki i zapisałam się na gimnastykę dla mam z maluchami. To był strzał w dziesiątkę. Szybko zrobiła się nam grupa wsparcia – podrzucałyśmy sobie dzieci w razie potrzeby i wychodziłyśmy z wózkami na kawę. Poczułam, że znów mogę żyć tak jak kiedyś. Moje życie znów nabrało kolorów, znów potrafiłam się cieszyć tym co dookoła.

Wiem jedno – nie warto czekać z wizytą u lekarza. Leki pomogły mi „wyjść z dołka”. Wiele osób krępuje się pójść do psychiatry ale to taki sam lekarz jak inny. A z wieloma rzeczami nie da się tak po prostu sobie poradzić. Niech moja historia będzie przestrogą dla tych którzy myślą, że depresja sama przejdzie. Nie przejdzie, trzeba ją leczyć.

A czy TY miałaś depresję? Albo Twoja koleżanka? Podziel się z nami swoją historią. 

Depresja. Historia Kasi.
5 (100%) 1 głosów

Udostępnij:

2 comments

  1. Musimy pamiętać, że nie jesteśmy siłaczkami, nie jesteśmy idealne i nie warto być perfekcyjna kosztem zdrowia nie tylko fizycznego a psychicznego.

    1. trzeba o tym więcej pisać i mówić ? bo teraz w internetach to same idealne mamusie są

Skomentuj Anna Wydrych Anuluj pisanie odpowiedzi

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.