Historia Anety. Tyle się mówi o polityce prorodzinnej i wspieraniu rodziców. Wszystko to czcza gadanina! Bo rzeczywistość jest mniej różowa, a czego mało kto zdaje sobie sprawę.
Dzisiaj znów zastanawiałam się jak wystarczy mi do pierwszego. Zosia potrzebuje nowych butów, bo w poprzednich już przecierają się dziury. Artek marzy o korkach do piłki. Chłopaki na treningach mają adidasa, on ma no name i się z niego śmieją w szatni. Trzeba też zapłacić ratę za kolonie i pomyśleć o korepetycjach z angielskiego, żeby dzieciaki się podciągnęły przez wakacje… Skąd wziąć na to pieniądze?
Miało być pięknie, mieliśmy być kochającą się, wzorcową rodziną. Wyszło jak wyszło. Kiedy na horyzoncie pojawiła się ona, mój mąż podziękował za obowiązki domowe i zwinął się do niej z walizką. Zostawił dzieciaki i po prostu zniknął. Faceci to jednak mają łatwiej…
To, że okazał się dupkiem, to mogę jakoś przeboleć. Ale wraz z nim odeszła spora część pieniędzy, które dotychczas mieliśmy na utrzymanie dzieci i siebie. Została moja marna pensja i dwójka dzieciaków do nakarmienia, ubrania i wychowania. A to – jak wiadomo – kosztuje niemało. Zwłaszcza że oboje są w wieku, kiedy z ubrań wyrasta się w pół roku.
Potrzebowałam tych jego pieniędzy. Próbowałam prosić, mediować, spotkałam się z nim na poważnej rozmowie – wszystko jak groch o ścianę. On ma swoje życie i nic go nie obchodzi. Dobrze że dzieciaki nie słyszały…
Nie poddałam się i złożyłam pozew o rozwód i alimenty. Sprawa ciągnęła się kilka miesięcy, które były dla mnie pasmem upokorzeń i przykrości. Ale wreszcie się skończyła. Dostałam opiekę na dziećmi. W końcu poczułam się wolna. Sąd zasądził też alimenty, całkiem spore, bo Andrzej dobrze zarabiał. Powinniśmy sobie z nimi poradzić, nie rezygnując z drobnych przyjemności. I nie musieliśmy zmieniać trybu życia! Artek mógł dalej grać w miejscowym klubie piłkarskim, a Zosia marzyła o lekcjach skrzypiec. Damy sobie radę! -pomyślałam.
Chciałam ze wszystkich sił wynagrodzić im brak ojca. Jeździliśmy na rowerach, do parków rozrywki, na basen. Chodziłam na treningi by dopingować Artura, kupowałam mu sprzęt sportowy, skrzypce dla Zosi i zabawki. Ciuchy? Tylko firmowe, porządne – bo takie nie niszczą się od razu. Po trzech miesiącach na koncie zaczęło się robić pustawo. Moje oszczędności nagle wyparowały, a ja ze strachem uświadomiłam sobie że kończy mi się kasa!
Wieczorem siadłam i podsumowałam nasze wydatki z ostatniego miesiąca. I załamałam się. Z moją pensją nie mam szans nas utrzymać! Dwójka dzieci wymagała nieskończonych zasobów finansowych. A moje właśnie się skończyły.
Wtedy przypomniałam sobie o alimentach – przecież miały spływać na konto, a ja – zajęta pocieszaniem dzieci po stracie ojca – nie zwróciłam uwagi na to czy faktycznie je dostaję! Oczywiście w historii przelewów nie było żadnych wpłat od byłego. Zadzwoniłam do niego. Nie odbierał. Raz, drugi, trzeci. Wysłałam sms-a, maila. Odpisał po kilku dniach, że nie obchodzi go to jak sobie radzę finansowo. Zostałam z niczym.
Próbowałam oszczędzać i jakoś łączyć koniec z końcem, ale każda koperta z rachunkiem przyprawiała mnie o szybsze bicie serca. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść. Uśmiechałam się do dzieci, ale w środku aż się we mnie gotowało. Wkurzyłam się na dobre. Przecież alimenty im się należą!
Wizyta u komornika nie była przyjemnością, ale czego się nie robi dla własnych dzieci… Komornik obiecał zająć się sprawą. Pełna nadziei wracałam do domu. Nawet kupiłam sobie nową szminkę i lakier do paznokci – taki mały prezent, bo od dawna oszczędzałam na sobie. Czekałam na informacje jak na szpilkach.
Przyszły, dwa tygodnie później. Po pierwsze muszę zapłacić za pracę komornika. Po drugie, jak wynika z przeprowadzonego wywiadu, mój mąż nic nie ma. Wszystko przepisał na swoją nową partnerkę. Jednym słowem jest goły i wesoły. Nie zarabia, nie mieszka nigdzie, nie ma auta, nie ma nic! Trzy razy czytałam pismo, bo wydawało mi się że to wszystko to jakiś zły sen. A to Audi, którym podjeżdżał pod jej dom? A firma, która świetnie prosperowała? Jakim cudem ukrył to wszystko? Długo płakałam, a łzy kapały na pismo. Potraktowano mnie niesprawiedliwie! Jak mam utrzymać dzieci za swoją pensyjkę? Wieczorem otwarłam wino i wypiłam całą butelkę. Miałam dosyć.
Następnego dnia wzięłam wolne i zaczęłam liczyć. Ile potrzebujemy na życie. Ile mogę zaoszczędzić. Co mogę sprzedać. Jak wyszukać fajne okazje i wyprzedaże. Uczyłam się życia od nowa. Rozmowa z komornikiem nie dała mi nic. Po prostu rozłożył ręce i powiedział że oficjalnie nic się zrobić nie da. Ale jak dowiem się, że mąż ma majątek i go ukrywa to mam dać znać. Bardzo śmieszne…. Myślałam, że to oni są od szukania majątku niewiernych małżonków…
Tak czy inaczej – zostałam na lodzie.
Jakoś sobie radzimy, marnie bo marnie, ale jednak. Zacisnęliśmy pasa. Zosia i Artek zrozumieli że coś się zmieniło, chociaż widzę że im żal pasji, ciuchów i zabawek, które kiedyś mogli mieć. O sobie już nawet nie myślę. Włosy podcina mi siostra, ciuchy donaszam stare lub też dostaję od bliskich. U kosmetyczki nie byłam odkąd odszedł Andrzej. Jego widuję regularnie z nią. Wiem że ma kupę kasy. Nowe ciuchy, drogie imprezki, obiadki w restauracjach. Kiedyś jeszcze tropiłam co robi i z kim się zadaje, ale zawsze komornik rozkładał ręce i mówił że nic nie może zrobić. A mój były śmiał mi się w twarz jak prosiłam go o pieniądze na dzieci.
Dzieci, no właśnie dzieci… żeby dzieci nie musiały się wstydzić przed innymi. Żeby im nic nie brakowało. Żebyśmy mogli wejść do sklepu i nie szukać najtańszych produktów. I żebym wreszcie nie musiała im odmawiać cukierka, lizaka czy chipsów, tłumacząc że nie mamy na to kasy…
Dużo bym za to dała.
Znacie z życia podobne historie?
świetna dyskusję wzbudziła ta historia na FB. Odsyłam. Link: https://www.facebook.com/PamietnikMamyPL/posts/2200489876644487