Historia Wioli.
Zawsze myślałam, że urodzę siłami natury. Tymczasem los sprawił mi niespodziankę i po kilkunastu godzinach męczarni na porodówce, lekarz prowadzący podjął decyzję o cesarce. Nie byłam zachwycona, ale podobno była to konieczność, bo dziecko było za duże. Dostałam znieczulenie, założono cewnik. Dosłownie kilka chwil później było już po sprawie.
Niewiele wiedziałam o cesarce i tym jak wyglądało będzie moje życie po niej, bo nie interesowałam się tym tematem. Poród miał być naturalny i nie spodziewałam się, że się skończy inaczej. Cesarka była więc dla mnie zaskoczeniem. Na początku zdecydowanie negatywnym, bo nie umiałam poradzić sobie z bólem.
Przede wszystkim musiałam zostać dłużej w szpitalu. Kiedy moje współlokatorki z sali już pakowały swoje dzieci do domu, ja jeszcze leżałam. Wypuścili mnie po 5 dniach. Na szczęście przyjechał po mnie mąż i pomógł mi ogarnąć małego. Po zabiegu wszystko mnie bolało i ledwo co mogłam się sama schylić, nie mówiąc już o podnoszeniu dziecka czy pakowaniu torby!
Pierwsze dni po cesarce to dla mnie jeden wielki ból. Bolało mnie wszystko – miałam wrażenie, że ból rozpływa się po całym ciele. Brakowało mi sił by wstać i iść do toalety, chociaż pielęgniarki zachęcały do chodzenia – podobno to przyspieszało regenerację. Ja jednak byłam tak zmęczona, że najchętniej spałabym całymi dniami. Kręciło mi się w głowie i czułam ogromne zniechęcenie do wszystkiego. Może to były początki depresji poporodowej? Sama nie wiem. To były naprawdę trudne dni i niechętnie do nich wracam.
W domu nie było łatwiej. Wszyscy mówili mi że mam odpoczywać, więc skwapliwie z tego korzystałam. Mało co wstawałam, zaniedbałam trochę pielęgnację rany, co wkrótce spowodowało problemy. Nie zastanawiałam się co jem, nie trzymałam się ścisłej diety i godzin posiłków. Jadłam nieregularnie, byle co (uważając tylko na pokarmy, które mogłyby zaszkodzić dziecku). Szybko przełożyło się to na zwiększenie bólu, gdy wzdęty brzuch rozciągał świeże szwy. Bardzo cierpiałam, łykając proszek przeciwbólowy za proszkiem.
Mój mały skarbek był w tym wszystkim jedynym promyczkiem nadziei. O dziwo nie miałam problemów z karmieniem, chociaż często mówi się, że po cesarce różnie bywa z laktacją. Jedynym kłopotem było wygodne ułożenie siebie i dziecka, bo – jakkolwiek bym nie usiadła – to zawsze jakiś szew ciągnął lub jego końcówka wbijała się w ciało. Moja mama kupiła mi poduszkę – rogala, który rozwiązał problem.
Znacznie lepiej się poczułam gdy zebrałam trochę sił i zaczęłam dbać o siebie. Przede wszystkim wzięłam się za ćwiczenia dla mam po porodzie. One trochę złagodziły ból. Poczułam, że znów żyję i mam chęć do robienia czegokolwiek!
Zadbałam o dietę, eliminując z niej ciężkostrawne posiłki i wszystkie warzywa, które powodują wzdęcia. Jadłam lekkostrawnie i mało, po kilka razy dziennie, zamiast napychać się na raz. Dzięki temu udało mi się uniknąć gazów w brzuchu i tego nieprzyjemnego uczucia rozpierania połączonego z bólem rany. Wstając zakładałam specjalny pas dla mam w połogu. Pomagał on utrzymać wszystko na miejscu, uciskając jednocześnie brzuch w miejscu rany.
Starałam się aktywnie spędzać dzień, mimo towarzyszącego mi wciąż bólu. Łykałam tabletkę i ile mogłam spacerowałam z małym, opiekowałam się nim, kołysałam. Gdy nie dawałam rady, miałam wsparcie w osobach mamy i męża. Wyręczali mnie w cięższych czynnościach bo wciąż miałam problemy z podnoszeniem ciężarów (to było zresztą zakazane kategorycznie przez szpital) oraz ze schylaniem się.
To co wspominam najgorzej to… kichanie. Nigdy w życiu kichanie tak nie bolało.
Nieco gorzej było z raną po cc. Niestety, nie goiła się dobrze, na co sama sobie zapracowałam. Po kilku dniach zaczęła ropieć, nie chciała się zabliźnić. Pojechałam do szpitala, gdzie ją oczyścili i zdezynfekowali. Po powrocie już pilnowałam się z pielęgnacją. Przemywałam, odkażałam, a jak zrobiła się blizna smarowałam specjalnym specyfikiem, który miał zapewnić jej elastyczność. Niestety, została mi na zawsze i to niezbyt ładna. Ale tak sobie myślę, że to przypomnienie o mojej wielkiej radości, która jest już z nami kilka lat na świecie i zupełnie się tym nie przejmuję. I nie mam problemów z włożeniem dwuczęściowego kostiumu, chociaż niektóre mamy się wstydzą.
Lekarz powiedział mi wprost, że po cc powinnam poczekać z kolejną ciążą aż dwa lata! To wszystko przez to, że rana i nacięcia powłok w brzuchu muszą się zabliźnić i zregenerować. Przez pół roku miałam też uważać na podnoszenie ciężkich rzeczy i gwałtowne ruchy, które mogłyby spowodować naderwanie rany w środku. Z dzieckiem na ręku było to momentami naprawdę trudne.
Mój mały był też dosyć chorowity, co lekarze przypisywali cesarce. Przy porodzie naturalnym dziecko styka się z bakteriami mamy przechodząc przez kanał rodny i nabiera na nie odporności. Przy cesarce tego nie ma.
Teraz żałuję, że wcześniej nie wiedziałam więcej o cesarce, bo może bym się do niej jakoś przygotowała? Byłaby mniej zaskoczona tym wszystkim co się dzieje potem? W sumie nie było bardzo źle, ale zdecydowanie było trudniej niż myślałam…
A Ty rodziłaś drogami natury czy przez cesarskie cięcie?
Sama byłam dzieckiem po cesarce więc ja nie chciałam tak rodzić i udało mi się za pierwszym razem. Teraz mam przed sobą drugi poród i dziękuję, że dzielisz się swoim doświadczeniem. Nie wiem jeszcze, w jaki sposób będę rodziła ale mogę się przygotować na każda ewentualność
Hej. Ja rodziłam 3 razy. Pierwszy poród indukowany sn – dosyć szybko godzina i po sprawie, po porodzie czułam się jak młody bóg, latałam i dziewczynom na oddziale herbatę robiłam. Nie czułam bólu, lekkie nacięcie zagoiło się bardzo szybko.
2 poród cc przy zagrożeniu rzucawką. Wszystko działo się tak szybko że już nawet nie pamietam. Ból potem okropny. Rana swedziała mnie chyba z 5 lat, urażała bielizna. Kilka dni po porodzie miałam tak serdecznie dosc już tego bólu że myślałam że zwariuję, rana się nie goiła dobrze, pojawiały się ropne wysięgi, papralo się wszystko strasznie. Nie umiałam tego pielęgnować, nie miałam czasu leżeć i pachnieć (wietrzyć rany) bo trzeba było się dziećmi zająć. Ale to już było dawno na szczęście.
3 poród sn, indukowany 1 oksytocyną 1 dzięń po terminie. Urodziłam bez nacięcia, pęlknięcia w 2 godziny. 2 parcia. Bóli takich mocnych może z 15 min.
Powiem tak, cc to zło :-), jeśli jest szansa na sn to trzeba próbować, natura wie co najlepsze. Teraz i tak jest inaczej niż te 9 lat temu jak rodziłam przez cc, wtedy kazali mi spirytusem polewać ranę albo wodą utlenioną, wrrr, szczypało, bolało, masakra. Teraz macie takie środki jak Oktaseptal np i po sprawie, jeden psik i już . Dużo wygodniej i bezpieczniej. Poelcam porody naturalne drogie Pani. jeśłi macie szansę i czujecie się na siłach póbujcie naturalnie z korzyścią dla was i dla waszych pociech.
Ja mialam dwa razy cc. Pierwszy poród miał byc naturalny ale brak postępu porodu po oksytocynie był powodem decyzji o cięciu. Sam zabieg cięcia wspominam dość dobrze. Dość szybko postawiono mnie do pionu bo juz po 6 godzinach. Myślę, że właśnie dzięki szybkiej pionizacji, później czułam się bardzo dobrze. W 3ciej dobie nas wypuszczono. Oczywiście do zdjęcia szwów chodziłam lekko zgięta i ból był obecny ale było to do zniesienia. Po drugim cc czułam się zdecydowanie gorzej. Gdy puszczało znieczulenie, miałam wrażenie że mi brzuch rozsadzi od wewnątrz. Od razu otrzymałam max dawkę leków przeciwbólowych ale mimo to ból był nadal odczuwalny. Za to w drugiej dobie smigałam wyprostowana i już nas wypuszczono do domku do starszego brata. Napewno nie łączyłabym częstego chorowania z porodem przez cc. Mam dwoje dzieci z cc, pierwsze chorowało bardzo a drugie sporadycznie.