Szefowa, żona czy mama?

Historia Moniki.

Uwielbiam ten moment, kiedy mogę siąść przed komputerem i zacząć czytać artykuły, planować który wejdzie do tego wydania i jak będzie ono wyglądało. Kocham kolegia redaktorskie na których gadamy o tym jak będą wyglądały kolejne numery naszej gazety. I wreszcie ta chwila, kiedy z drukarni dostaję pachnące farbą pierwsze egzemplarze. Tak, dziennikarstwo to zdecydowanie moje marzenie. Moje spełnione marzenie!

Jestem redaktor naczelną jednego z poczytnych pism kobiecych na rynku.

Od dziecka właściwie chciałam być dziennikarką. Jako mała dziewczynka wygłaszałam relacje do nieistniejącej kamery przed lustrem, a za mikrofon służyła mi mamina szczotka do włosów. W szkole współtworzyłam gazetkę, więc studia dziennikarskie nie były niczym zaskakującym. Ukończyłam z wyróżnieniem i krok po kroku, szczebelek kariery po szczebelku trafiłam na stanowisko naczelnej. Moje marzenie się spełniło i spełnia się codziennie od ponad 12 lat.

3 lata temu jednak zaczęłam się wahać czy to na pewno tak powinno być. 3 lata temu na teście ciążowym zobaczyłam dwie kreski. W sumie nie spodziewałam się, ale zdecydowaliśmy z mężem, że urodzę. Bałam się, czy takie przypadkowe, nieplanowane dziecko będę potrafiła kochać. Niepotrzebnie. Gdy tylko go zobaczyłam od razu oszalałam na jego punkcie. Olaf, bo tak daliśmy mu na imię, skradł moje serce. Chciałam żeby stał się całym moim światem, ale nie mogłam tak po prostu zostawić gazety. Zderzyła się moja miłość do dziecka z miłością do dziennikarstwa.

Wiele kobiet pewnie nie miałoby problemu z wyborem – dziecko. Wiem, możecie mnie uznać za wyrodną matkę, ale na moją pozycję zawodową pracowałam od studiów, to już prawie dwadzieścia lat! Nie chciałam wrócić po urlopie wychowawczym tylko po to, by zaczynać wszystko od nowa. Nie w moim wieku.

Postanowiłam połączyć jedno z drugim. Już pierwsze kilka tygodni pokazało, że nie będzie łatwo. Czasami brałam Olafa do pracy, rozdarta między byciem matką, a obowiązkami zawodowymi. Odciągałam pokarm w redakcyjnej łazience, przychodziłam do pracy nieprzytomna, bo dziecko w nocy miało kolki i wyło do rana. Wieczorami, gdy zasnął, siadałam do makiet i artykułów. Zasypiałam nad nimi. Nie dawałam rady.

Mąż starał się mi pomagać, ale on też przecież miał swoją pracę. Wolne chwile (których było coraz mniej) starałam się poświęcać na czytanie o opiece nad dzieckiem. Nie chciałam niczego zawalić przez to, że szybko wróciłam do pracy. Chciałam być doskonałą matką, seksowną i pociągającą żoną i świetną szefową.

Życie szybko zweryfikowało moje plany. Po prostu zemdlałam. Niewyspanie, stres, ciągłe próby ścigania się z czasem i niepokój, że robię coś, a powinnam zajmować się dzieckiem spowodował, że organizm odmówił posłuszeństwa. Zemdlałam w pracy, zabrało mnie pogotowie, bo uderzyłam się w kolano i głowę. Noc w szpitalu na obserwacji i rozmowa z lekarzem dała mi do myślenia. Jest pani zdrowa – powiedział – ale musi pani zwolnić tempo. Organizm tego nie wytrzyma. Następnym razem będę przyjmować panią z zawałem, a nie chciałbym tego – powiedział.

Po tym wydarzeniu zdecydowałam się na zmniejszenie oczekiwań. Zatrudniłam sprzątaczkę, która dwa razy w tygodniu porządkowała cały dom, robiła prasowanie, pranie, zakupy, a w lecie kosiła też trawę. Zyskałam trochę czasu dla siebie.

Druga decyzja była znacznie trudniejsza – niania. Nie chciałam się zgodzić, chciałam spędzać cały czas z moim synkiem. To ja miałam być dla niego najbliższą osobą, a nie jakaś obca kobieta, której za to zapłacę. Długo walczyłam, ale w końcu mąż mnie przekonał, że to przecież nic nie zmieni w moich relacjach z dzieckiem, a mi pozwoli złapać oddech i skupić się na pracy. I na sobie, bo zaniedbałam się po urodzeniu Olafa. Nie miałam czasu ani na kosmetyczkę, ani na fitness. Ciąża też pozostawiła mi trochę kilogramów „w spadku”.

Zatrudniłam nianię. Pierwszy dzień to był koszmar. Nie umiałam się skupić na pracy, cały czas miałam przed oczami sceny z horrorów i wyobrażałam sobie najgorsze. Możecie się śmiać… dzwoniłam co pół godziny czy wszystko ok! Pierwszy tydzień był ciężki, ale mały szybko przyzwyczaił się do nowej opiekunki. Zresztą trafiłam super. Pani Anna była emerytowaną nauczycielką z powołania i miała świetną rękę do dzieci. Już w kilka miesięcy później Olaf śmiał się na jej widok od ucha do ucha.

A ja poczułam ukłucie zazdrości. Kocha ją bardziej niż mnie? Czy moja kariera jest warta utraty dziecka? Bo czasami czułam się zła na nianię, że „zabrała” mi małego. Wyrzucałam sobie też, że nie jestem dobrą matką, bo „porzuciłam” dziecko dla kariery. Nie widziałam jak pierwszy raz raczkował, nie przy mnie jadł. Nie do mnie się uśmiechał po przebudzeniu. Ja byłam na zebraniu w redakcji. Żal mi tych chwil, jestem rozdarta między domem i pracą. Wolałabym spędzać czas z Olafem w domu, ale czy nie zostałabym wtedy zgorzkniałą matką, która musiała poświęcić to co kocha dla dziecka?

Pogodzenie roli matki i szefowej okazało się największym wyzwaniem w moim życiu. Nie wiem, czy podjęłam dobrą decyzję. Wciąż mam wątpliwości. Wiem, że mały za mną tęskni, ale jak mu wytłumaczyć dlaczego tak musi być? A może wcale nie musi? Znów będę się gryzła tym cały wieczór…

Która z was ma podobne dylematy?

 

Prawa do zdjęcia: Obraz StockSnap z Pixabay

Szefowa, żona czy mama?
4.1 (82.86%) 7 głosów

Udostępnij:

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.